niedziela, 16 sierpnia 2009

Wakacje' 2009

Wakacje 2009 zaczęły się BLRM'em, a potem miły małą przerwę do sierpnia. Przerwa była spowodowana wyjazdem Irminy do Bratysławy w związku z projektem wymiany studentów medycyny z całego Świata. Plan był taki, że ja 1 sierpnia zjawiam się w Bratysławie, którą zwiedzamy, a następnie przenosimy się do Wiednia, a dalej to zobaczymy jak wyjdzie. Przed wyjazdem szybki przegląd i ostanie poprawki jak wymiana choćby wymiana uszczelki kapy zaworowej (27.09.2009 260 653km)

Hrad Devin
Wyjazd późno nocny lub wczesno ranny (jak kto woli), trasa dość długa ale bez przesady. Ruszyłem z pod domu koło 2.30 miałem do przemierzenia prawie 700km. Początek trasy był lekki miły i przyjemny bo około 6 rano opuszczałem Polskę. Jak się okazało to był dopiero początek przygód. Zaraz za granicą okazało się, że jest objazd w Zlatych Horach i trzeba inaczej pojechać, w tym samym czasie postanowiła zwieść nawigacja. Jednak harcerskie umiejętności i wyczucie pozwoliły przejechać przez Czechy aż do granicy Słowackiej w Skalicy. Od Skalicy pięknymi bocznymi drogami zmierzałem do celu. Droga przez Czechy i Słowację się dość mocno dłużyła ze względu na ogromny upał, który w aucie bez klimatyzacji dał się we znaki. Udało się dojechać na miejscu spotkania (Zamek Devin) byłe już o 13, tam na nas (na mnie i disco) czekała Irmina.

Widok na Dunaj z zamku Devin
UFO nad Dunajem
Zwiedziliśmy sobie Hrad Devin,z którego jest przepiękny widok na modry Dunaj. Dojazd do akademików, w których mieliśmy nocleg był dość łatwy i przyjemy. Tam zostawiliśmy auto by na starówkę wybrać się już pieszo. Sama starówka jest bardzo ładna i ma wiele odnowionych budynków. Oczywiście z częścią wiążą się jakieś opowieści ale trudno to wszystko spamiętać, więc zainteresowanych odsyłam do stosownych przewodników. Na koniec wybraliśmy się do statku ufo, który wisi nad Dunajem. Jest to ogromy talerz, który swym wyglądem przypomina schronisko na Śnieżce, a jest to nic innego jak punkt widokowy i restauracja w bardzo oryginalnej scenerii. Wrażenie robi już sam wjazd windą, która z dość dziarską prędkością (3m/s) wywozi nas na piętro restauracji (85m nad ziemię). Z piętra restauracji pokonując jeszcze "parę" stopni wychodzimy na punkt widokowy z którego widać okolice w promieniu 100km. Zwiedzanie niestety jest płatne ale warte swej ceny (5euro osoba dorosła). Dzień zakończyliśmy długą i silną burzą. Następne 2 dni mamy spędzić w Wiedniu. 
Wiatr we włosach na Dunaju
Ja po całym dniu podróży dobitnie przedstawiam niechęć i bezsensowność jazdy samochodem (mam dość upałów i siedzenia na tyłki) więc wybieramy środek alternatywnej podróży czyli statkiem po Dunaju z centru Bratysławy do centrum Wiednia. Okazało się tylko, że mamy mało czasu by zdążyć bo statek odpływa za chwilę. Pośpiech jak się okazało był zbędny bo pierwszy odpłyną, a do drugiego mieliśmy jeszcze godzinę czasu. Bilet to koszt 18 euro ale płynie się około 2 godzin, a statek cumuje w samym centrum Wiednia więc się opłaca. Podróż mijała cudownie z wiatrem we włosach i jak się okazało wzdłuż koryta było widać pozostałości po nocnej walce przyrody. Dużo połamanych drzew, płynące konary i bardzo nieatrakcyjny brudnawy kolor rzeki.

Szkoła Hiszpańska
Wiedeń nas urzekł pogodą i mnogością zabytków, które były na wyciągnięcie ręki. Za każdym rogiem skrywał się kawałek historii. Zwiedzaliśmy kościoły, parki i place. Najbardziej zapadło nam w pamięci zwiedzanie Katedry św. Szczepana, Hofburg, Opera Wideńska i na koniec zwiedzania Prater, w który spędziliśmy dłuższą chwilę. Na koniec dnia mieliśmy zaplanowane spotkanie z rodziną, która mieszka w Wiedniu. Zabrali nas do ciekawej restauracji (Vapiano), w której na wstępie pobiera się kartę, która jest elektronicznym nośnikiem tego co zamawiamy. Ciekawostką jest też to, że jeżeli zamówi się pizzę otrzymujesz pilota, który zadzwoni jak Twoja pizza będzie do odbioru. Oczywiście postanowiliśmy sprawdzić wszystkie polecane dania i były naprawdę smaczne. Wychodzą oddaje się karty i przychodzi moment płacenia, który nie jest wielce bolesny bo ceny zbliżone do polskich (na 4 osoby z jedzeniem i napitkami wyszło około 30 euro czyli jakieś 120zł).

Schönbrunn widziany od ogrodów
Dzień 2 był też dość żwawy, bo mieliśmy w planie zwiedzić Pałac Belweder i Pałac Schönbrunn do którego trzeba było dojechać jakieś 30 minut metrem. Schönbrunn to przepiękny pałac i jeszcze piękniejszy ogród. Spędzić można by tam cały dzień, jednak my tyle czasu nie mieliśmy. Mimo "szybkiego" zwiedzania i tak nam zajęło to z 4 godziny. W samym pałacu mamy dostępne 2 trasy turystyczne, które pokonujemy z osobistym przewodnikiem. Wraz z biletem otrzymujemy odtwarzacz na którym mamy nagraną trasę z opisem każdej komnaty. Oczywiście są do wyboru różne języki (m. in. Polski). 
Tajemniczy ogród Schönbrunn
Taki system pozwala na zwiedzanie każdemu w jego tempie i poświęcenie tyle uwagi ile uważa za stosowne.
W drodze powrotnej między przystankiem metra, dworcem kolejowym zwiedziliśmy Belweder, a dokładnie jego park, który jest bardzo ciekawie ułożony i zadbany w najmniejszych detalach. Czas jednak nie jest z gumy i musieliśmy pędzić dalej by zdążyć na pociąg do Bratysławy. Tu warto zwrócić uwagę, że pociąg osobowy przed odjazdem został nawiedzony przez grupę sprzątającą i został przystosowany do jazdy. Mimo krótkiej trasy bo około 80km została umyta podłoga i uzupełniono zapasy w toalecie w to wszystko co było potrzeba. Pierwszy raz spotkałem się z pachnącym pociągiem. Powrót pociągiem to koszt 14 euro, więc dużo taniej niż stateczkiem nie jest.

Z Bratysławy po wyprowadzeniu się z pokoju ruszyliśmy w kierunku Zakopanego gdzie byliśmy umówieni na spotkanie z moim bratem, a dodatkowo dawno nie byliśmy w Tatrach. Wyjazd z Bratysławy rozpoczęliśmy od zakupów w najbardziej potrzebne produkty jak lentilki, Cofolę, czekolady studenckie i inne przysmaki. Ponieważ chcieliśmy jeszcze pozwiedzać jechaliśmy "turystyczną" trasa przez Słowację czyli Trnava i Nove Mesto nad Vahom. Jednak średnio ją polecamy, ponieważ miejscowości z zabytkami są średnio oznaczone, a bardzo spowalnia to podróż bo jest dużo kontroli radarowych. Po przejechanych w ten sposób 200km postanowiłem dalej ciągnąć autostradą, tym bardziej że dzień się kończył a nam zostało jeszcze sporo kilometrów, które kończyły się przejazdem przez góry. Dolny Kubin mijaliśmy z widokiem zachodzącego słońca za kolejnym Hradem na trasie. Do Chochołowa wjechaliśmy już bardzo późnym wieczorem. Tu okazało się, że droga przez Kościelisko jest zamknięta przez zwalony most. Nam udało się to pokonać małym off-roadem i dotrzeć do gaździny przed północą.

Z Giewontem w tle
Zakopane przywitało nas dość optymistyczną pogodą tzn. widać Giewont. Pierwszy dzień wykorzystaliśmy na odespanie podróży i zwiedzania Wiednia. Cały dzień snuliśmy się po Krupówkach i wjechaliśmy na Gubałówkę. Czyli to co robią prawdziwi turyści. Wieczór spędziliśmy w karczmie góralskiej z kapelą. Zjadając pysznego pstrągi pijąc bardzo smaczne piwo. Następnego dnia znowu przywitał na Giewont. Skoro go widać to idziemy w góry na wycieczkę. Spakowaliśmy plecak i przez dolinę Strążyską podeszliśmy pod Giewont szlakiem czerwonym. Godzinne oczekiwanie na wejście zachęciło nas do pójścia dalej czyli na Kopę Kondracką. Dalej przez Upłaz do schroniska w Dolinie Kondrackiej. Tam tradycyjnie bigos, herbata i dalej do Zakopanego przez Kuźnice. Wieczór spędziliśmy też na mieście ale już bez góralskie kapeli. Następny dzień był dniem odpoczynku i szwendania się po okolicach czyli Skocznie, Droga Pod Reglami i Dolina Białego. Wieczór to pakowanie i szykowanie się do wyjazdu bo chcemy jeszcze trochę się pokręcić czyli może zajrzeć jeszcze do Rzeszowa w odwiedziny do kuzyna, którego już dłuższy czas nie widziałem, bo na wschód jakoś rzadziej się zagląda.

Levoca
Rano zapakowaliśmy samochód, pożegnaliśmy się z gaździną i ruszyliśmy na Słowację. Tym razem w planie zwiedzanie Popradu, Levocy, Spiskiego Podhradu i tak żeby przez Starą Lubovnie dojechać do Piwnicznej-Zdroju. Trasa bardzo malownicza przez góry i małe Słowackie wioski. Poprad zliczylismy docelowo tylko w sprawach obiadowych bo żal było pięknego dna na miasto, wiedząc, że czeka Levoca. W Levocy zwiedziliśmy rynek, zobaczyliśmy renesansowy ratusz i gotycki kościół św. Jakuba. Zwiedziliśmy też kościół minortów tzw. gimnazjalny (wpuściła nas starsza Pani, która chwilę wcześniej odprawiła z kwitkiem Niemców. Jak usłyszała że jesteśmy z Polski pozwoliła zwiedzić, a na koniec opowiadała nam o Częstochowie). Na wyjeździ ze starego rynku zgarnąłem mandat bo jak się okazało był to rynek w formie ronda. Cóż POKUTA 25 euro, po jej uiszczeniu zrobiliśmy jeszcze rundę w koło pięknych starych murów miejskich. 


Spiski Hrad
Levoce opuszczaliśmy w średnio dobrym nastroju, bo było dość drogie zwiedzanie tych zabytków :), dale jadąc podziwialiśmy grające w słońcu pola, z których wyrósł nam Spiski Hrad. Piękne ruiny zamku, ale jak się okazało już zamknięte dla zwiedzających więc podziwialiśmy sobie z oddali. Przelot do Piwnicznej opracowałem na skróty przez góry. Trasa była bardzo fajna bo spotkaliśmy tylko jeden samochód a zyskaliśmy ponad 50km objazdu głównymi drogami. W piwnicznej byliśmy pod wieczór, zrobiliśmy zakupy i zaczęliśmy szukać noclegu. Pamiętałem bardzo przyjemną Agroturystykę w Wierchomli, ale to była przeszłość. Z domu, w którym wypiekano chleb i smażono pstrągi powstał dziwny dwór motelu, który mocno odbiegał od tego co pamiętałem. Została tylko drewniana ława przed. Postanowiliśmy poszukać szczęścia po drugiej stronie doliny i tak znaleźliśmy bardzo miła agroturystykę w Kosarzyskach. Na samej górze w jednym z ostatnich domów znaleźliśmy bardzo przyjemny pokoik z łazienką, TV i wszystkim tym co było nam potrzebne do szczęścia. Cena bardzo przystępna wiec tym lepiej (30zł osobo/doba). Dodatkowo mogliśmy zostawić samochód na dwa dni wędrówki po górach za free. 

Przy wieży widokowej na Radziejowej
Beskid Sądecki przywitał nas idealną pogodą. Słońce ale umiarkowana temperatura zapraszał na wędrówkę. Plan był bardzo odpoczynkowy czyli poszliśmy na Radziejową, a potem w celu odcięcia się od świata do Chatki pod Niemcową. Tam spędziliśmy wspaniały wieczór w kuchni z piecem opalanym drewnem, grając w jakąś dziwne gry zrobione przez opiekuna chaty. Czas mijał bardzo przyjemnie, tak przyjemnie, że rano postanowiłem iść po samochód bo okazało się, że można dość legalnie dojechać do niej. Skoro tak można to tym bardziej spodobał mi się pomysł małego off-raodu. Z rana poszliśmy co okazało się i tak dość sporą wyprą bo powrót po samochód zajął nam prawie 3 godzin. Pojechaliśmy po zakupy do Piwnicznej i na górę. Podjazd dość przyjemny bo szutrowa droga dość szybko wspinała się serpentynami.
Badanie co boli Disco
W pewnym momencie było już na tyle ostro, że w użycie poszedł reduktor. Tak piłując na zredukowanym 3 biegu jechaliśmy dalej, aż do momentu kiedy przed maską zrobiło się biało. Pomyślałem sobie tylko no do .... nędzy! Udało się znaleźć jakiś odjazd w bok i ustawić auto na płaskim by sprawdzić co się dzieje. Jak wyszedłem przed auto wszystko było jasne - chłodnicę szlak trafił. Myślenie co dalej bo w górę to już nie bardzo, w dół prędzej ale jak poważne są obrażenia. Rad nie rad poszedłem do schroniska po plecaki i z nimi do samochodu. Odnaleźliśmy strumień i po napełnieniu chłodnicy (8 z ok 11 litrów) popędziłem lekko na złamanie karku do Piwnicznej. Tam już tylko kilka telefonów i rad co zrobić żeby jechać dalej.

Wieczorny rest przy grillu
Nawet  był pomysł na przysłanie z LS w Krakowie nowej chłodnicy lub odebranie jej w drodze powrotnej. Stwierdziłem, że nie będę wbijał jajka albo ładował musztardy jako substancję uszczelniającą tylko pojedziemy i zobaczymy co będzie bo było już tez chłodniej. Auto na trasie grzało się w normie, tylko na ostrzejszych podjazdach i światłach troszkę bardziej, ale tak spokojnie i miarowo dotarliśmy na Jurę gdzie spędziliśmy nocleg na bardzo sympatycznym kempingu. Wieczór minął przy ognisku i grillowaniu. Tak emocjonujący dzień szybko zakończyliśmy w śpiworach.

Relaksująca kąpiel w Bałtyku na koniec
Następny dzień od rana rozpoczął się od obdukcji chłodnicy. Mala dziurka prawie na samym szczycie narobiła dość dużo bałaganu, ale po lekkim zaklepaniu się uszczelniła. Uzupełniłem płyn i dalej na zwiedzanie Parku Ojcowskiego później przez Piaskową Skałę, Maczugę na Śląsk skąd już droga nr 11 do Poznania. W Poznaniu wpadliśmy na pomysł, że jeszcze nie byliśmy nad morzem, więc mimo szczelnej chłodnicy inaczej wybraliśmy się nad Bałtyk.

Przejechaliśmy w sumie 3000km, średnia prędkość podróżna to było jakieś 60km/h z czego po autostradach Czeskich i Słowackich poruszałem się z prędkości około 100-110km/h. Zaskoczony byłem spalaniem ponieważ średnie spalanie wyszło 8,2l /100km co uważam za bardzo niski wynik, biorąc pod uwagę 32" koła, jazdę po autostradzie i górach, ale tak wychodziło z wyliczeń.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz