sobota, 19 listopada 2011

Kompresor w LR disco

Posiadanie instalacji powietrznej w samochodzie rozważałem już od dawna. Można zapytać po co? Prawda, może lekki zbytek bo sam kompresor starcza do pompowania kół. Mi jednak po głowie chodziła jeszcze możliwość używania jakichś narzędzi np. wiertarki. Decyzja ostateczna była jednak długo podejmowana bo jedno to brak wiedzy na samodzielną budowę, a drugie to koszty gotowego zestawu. Najprościej było by zamówić jakiś zestaw firmy Viair, gdzie wystarczyłby sam montaż. Zestaw taki składa się z butli, kompresora, wyłącznika ciśnieniowego wiązki kabli oraz wskaźnika z manometrem z włącznikiem. Do zestawu też cały komplet śrub,uchytó, zipów innych ew. przydatnych i potrzebnych gadżetów. Do położenia za taki zestaw jest około 1500zł, ale zależy to od pojemności zbiornika i wydajności kompresora więc tak +/- 400zł

Ja jednak postanowiłem dostosować instalację do moich potrzeb i możliwości budżetowych. Plan był zbudować taką instalację do 500zł. Na chwilę obecna udało się bo:
  • Kompresor - 250zł (Britpart jedno tłokowy)
  • Zbiornik 9 l z Range Rovera P38 - 20zł (używany)
  • Wężyki łączące Festo 30zł (około 6m fi 6mm)
  • Złączki do węży, trójniki, manometr i wszytko to co potrzebne 100zł
  • Przekaźniki, kable, konektorki to wydatek kolejnych 60zł
  • Wyłącznik ciśnieniowy 70zł 4,8-6,5 bara
  • I uchwyty to montażu butli pod autem 2szt za 30zł
Mając to wszytko trzeba było sklecić całość do przysłowiowej kupy. Początek to wymyślenie lokalizacji samego kompresora. Ma byś wysoko, ale niewidocznie i poręcznie. Do tego w miejscu gdzie będzie można bezproblemowo doprowadzić prąd i przeprowadzić węże od instalacji powietrznej. 

Miejscem montażu został ogłoszony w drodze losowania lewy bok w bagażniku w miejscu niegdyś fotelika składanego. Kompresor został przykręcony do kątowników, które wykorzystały otwory i śruby mocujące wcześniej fotel. Kompresor zmieścił się idealnie, ponieważ ma dużo powietrza do chłodzenia i jest w łatwo dostępnym miejscu, oraz dość wysoko co może być na plus przy ewentualnym podtopieniu bagażnika.


Butla została wciśnięta między próg, a ramę. Jest na tyle chuda że chowa się w świetle ramy czyli powinna być trudniej ją uszkodzić. Montaż na obejmach skręcanych wykorzystywanych przy instalacjach wentylacyjnych. Po wywierceniu otworów zbiornik wraz z uchwytami został przytwierdzony śrubami. Długość zbiornika też jest dość korzystna bo mieści się miedzy mocowaniami wahaczy do ramy.






Obok kompresora trafił zestaw złączek,przyłączy i manometr. Tam właśnie następuje łączenie kompresora z butlą i przyłączami do narzędzi. Kompresor jest w oryginalnym staniem pod względem przyłączy, które są chińskie tzn. inne niż normalne złączki powietrzne. Dzięki zastosowaniu węża żeńsko - męskiego można odpiąć wąż od kompresora bez upuszczania powietrza z instalacji. W tym miejscu wpięty jest też wyłącznik ciśnieniowy w wersji testowej (czujnik ciśnienia oleju 2,5 Bara - działa)

Kompresor przeszedł też małą modernizację pod względem elektryczny. Został usunięty oryginalny przewód na klemy a w jego miejsce przyszły krótkie przewody z szybko złączem na konektory (2 plusowe i jeden masowy). Dzięki takiej modernizacji kompresor można włączyć ręcznie, lub przez przekaźnik ciśnieniowy zależnie od potrzeb. A w razie potrzeby można go łatwo zdemontować i zabrać ze sobą do innego auta w wersji mobilnej.


Całość działa bardzo poprawnie, po włączeniu na automat kompresor pompuje do uzyskania 2,5 Bara i następuje wyłączenie. Jeżeli upuścimy do 2 barów, załączy się ponownie. W wersji ostatecznej będzie zamontowany wyłącznik ARB z ciśnieniem załączającym poniżej 4,8 Bara i wyłączającym przy 6,5.
Takie parametry bardzo wydatnie wpływają na pompowanie, kół ponieważ zaczynamy od dość dużego ciśnienia, które szybko wypełnia przestrzeń pompowanego koła.

niedziela, 28 sierpnia 2011

The Gods MuSST Be Crazy 27.08.2011

Często podejmuję decyzje bez zbędnego wahania i chwili zastanowienia. Jedna z nich dotyczyła mojego uczestnictwa w imprezie organizowanej przez Justynę, Paul’a i ich Serwis Samochodów Terenowych z Długiej Gośliny. Wiedziałem, że rajd będzie przygotowany na najwyższym poziomie i ani przez chwilę nie miałem wątpliwości, by się tam wybrać. I zgodnie z oczekiwaniami nie zawiodłem się…

Moja misja na imprezie o obcojęzycznej nazwie „The Gods MuSST Be Crazy” polegała na wykonywaniu dokumentacji zdjęciowej. W międzyczasie awansowałem na funkcję pilota w kobiecej załodze z Warszawy.
Spotkanie wszystkich uczestników miało miejsce na torze motocrossowym w Obornikach Wielkopolskich. Upalna pogoda, niczym w Afryce, bardzo ułatwiła nam poczucie prawdziwego klimatu Czarnego Lądu, który był motywem przewodnim imprezy. Roadbook wiódł nas początkowo pięknymi ścieżkami wzdłuż Warty, gdzie nie brakowało wąskich przecisków między drzewami, piaskowych łach, czy zdradliwie wciągającego błota. Jednak poza offroadową zabawą na trasie czekały nas trudne zadania. Za ich prawidłowe wykonanie otrzymywaliśmy potrzebne informacje lub „przydasie” na handel z tubylcami.
Wklejony Patrol
Pierwszy sprawdzian musieliśmy zdać w towarzystwie murzyńskich kobiet produkujących chichę, rodzaj alkoholu otrzymywany w dość skomplikowany sposób ;) Aby ruszyć w dalszą drogę trzeba było pokonać własny wstyd i nieśmiałość i zaśpiewać piosenkę. Każdy z uczestników wybrał przebój najlepszy dla siebie.
Wioska
Jadąc dalej przez mokradła i lasy dotarliśmy do wioski, w której uwalnialiśmy z kokonu motyla. Jednak, by niebyło to zbyt łatwe do dyspozycji mieliśmy tylko strzałki plujki, którymi usilnie celowaliśmy w kokon.
Ku naszemu zdziwieniu na trasie spotkaliśmy handlarza, od którego można było pozyskać Coca-Colę w szklanej butelce, banany i apteczkę. Jednak warunki handlu były bardzo indywidualne. Najtwardsi dali się skusić na pozyskanie wymienionych dóbr za zjedzenie dżdżownicy z zamkniętymi oczami. Tym razem Czarny Ląd darował nam skonsumowanie żywego skąposzczeta na rzecz mokrej, obślizgłej żelki w kształcie dżdżownicy, która bardzo dobrze naśladowała swoją prawdziwą siostrę.
Jedzenie dżdżownicy
Następną atrakcją był przejazd przez małą choć zdradliwą rzeczkę, w której czekał na ratunek człowiek chory na malarię (na szczęście dla niego w apteczce od handlarza odnaleźliśmy chininę) i wyjazd pod dość stromy brzeg. Myśląc, że to koniec atrakcji ruszyliśmy dalej w kierunku obiadowej przerwy, by zakończyć pierwszy etap.
Wyjazd z rzeki
W drodze natrafiliśmy jeszcze do wioski, w której porwało mnie kilku ludożerców. Miałem zostać ugotowany na zupę, oczywiście po zamarynowaniu i wydepilowaniu lodem. Na moje szczęście zostałem wykupiony za butelkę Coli i banany.
Za trochę Rajd marek otrzymanych na starcie kupiliśmy kość słoniową (zabraliśmy ją w dobrej wierze choć jak się dalej okaże, mieliśmy z tego powodu nieprzyjemności). Opuszczając wioskę zostaliśmy ostrzeżeni, że na trasie czeka nas jeszcze jedna przeprawa przez rzekę i dużą kałuże, która na polu jest od wiosny, ale nie powinna sprawiać problemów. Rzeczka to dziecięca igraszka, jednak kałuża sprawiła więcej problemów przez głębokie koleiny i małe koła w Disco koleżanek. Skończyło się tym, że utknęliśmy wisząc na moście w połowie kałuży. Korzystając z naszej wyciągarki i wyciągarki z Defendera (łącznie jakieś 50m liny) udało się nam wydostać przez wodę sięgającą momentami do pół uda. Dojechaliśmy na obiad już późnym popołudniem, gdzie po szybkiej regeneracji gulaszem i zupą pomidorową ruszyliśmy na drugą część trasy.
Handlarze
Tu były odcinki z dopiskiem w roadbooku dla chętnych trasa EXTREME. Z naszej grupy 4 samochodów, nikt nie wybrał łatwiejszej drogi alternatywnej. Największym zaskoczeniem był przejazd, a może bardziej przelot nad błotem i głębokimi koleinami Suzuki Vitary. Dwa pierwsze Land Rovery pokonały przeszkody troszkę bardziej statecznie. My zostaliśmy na koniec, co zmniejszało potencjalnie nasze szanse. Jednak udało się i tym bardziej nasza radość była większa.
Początek odcinka Extreme
Zaraz po przeprawie trafiliśmy na przejście graniczne, na którym celnik dokładnie przeszukał nasze auto i znalazł nieszczęsną kość słoniową. Jednak papierowy długopis wręczony w deklaracji (10 Rajd marek) pozwolił nam przekroczyć granicę i udać się dalej.
 
Granica
Trasa miała być już łatwa, ale ostanie parę kilometrów, zmęczenie, zmierzch i rozjechana droga postanowiły utrudnić nam dotarcie do mety. Walka była dość zażarta, bo w ruch w koleinach poszły blokady (o ile ktoś miał), ale ostatecznie i tak wyciągarki, kinetyki i pomoc kolegów była niezastąpiona, by opuścić ostatnią dziurę w której Def 110 Grzegorza niebezpiecznie przechylił się na bok. Dziura skazywała każdego na to żeby się na niej powiesić i zostać na chwilę. Na sam koniec czekało jeszcze jedno zadanie specjalne, a mianowicie wspinanie po skrzynkach, by zdobyć jajko, w którym ukryte były substancje niezbędne do uwolnienia duchów praprzodków. Do bazy dotarliśmy w deszczu i błyskach burzy, gdzie czekali już wszyscy kryjąc się przed deszczem pod dachem z grillowaną kolacją, sałatkami i napojami. Jak się okazało to nie był koniec niespodzianek bo czekała nas nauka gry na tan tamach, który prowadziły dziewczyny z Drum Work. Całość zakończyliśmy porannym śniadaniem przy ognisku, od którego każdy z żalem odjeżdżał do swojego domu...

niedziela, 17 lipca 2011

LR ONLY' 2011

LR Only to jeden z największych zlotów polowych właścicieli samochodów marki Land Rover. Terenem zlotu to Poligon Drawski, który słynie z najlepszej infrastruktury terenowej do szkolenia wojsk lądowych. Tą wspaniałą właściwość wykorzystali organizatorzy (Paweł (Moli) i Tomek). Impreza jest przygotowana doskonale ponieważ każdy może znaleźć teren dla siebie od suchych długi prostych dla sprinterów po głęboką wodę czy błoto dla prawdziwych upalaczy. Rozległość i dzikość terenu pozwala przenieść się w jakieś jeszcze niezbadane odludzie, gdzie wszystko może się zdarzyć.
Poligon Drawski i poczynania Molego znane są nie tylko przez amatorów, ale także przez profesjonalne załogi, które ścigają się na tych wspaniałych trasach podczas rajdu MT Rally. Ale mnie interesuje LR Only, który jest wspaniałą przygodą. Tego roczne odwiedziny były niestety, krótkie ale z przyczyn rodzinnych nie mogliśmy pozwolić sobie na dłuższy pobyt. Mając porównanie z BLRM, widzimy pewną przewagę nowego terenu i innych organizatorów, którzy wiedzą co robią i jak zainteresować całe rodziny życiem zlotu. Krótki, ale jakże treściwym który zapalił w nas chęć przyjazdu w przyszłym roku :), więc do zobaczenia za rok w większym gronie...

niedziela, 3 lipca 2011

BLRM' 2011

BLRM' 2011 to już kolejne spotkanie przyjaciół i użytkowników Land Roverów w Żelazie. Jak co roku na pole namiotowe smołdzino.org przybyły załogi z różnych zakątków Polski, ale także i ze Słowacji i Czech. Najazd rozpoczął się od środy wieczór (tych bardziej niecierpliwych) i z każdym "nowym" samochodem pojawiało się coraz więcej znajomych twarzy i rozbitych namiotów.

W czwartek od rana nastąpił zmasowany atak przybywających, w końcu wieczorem oficjalne rozpoczęcie. Od popołudnia zaczęła się zmieniać pogoda i przyszedł deszcz, który raz był mżawką, a raz zlewą. Zła pogoda jednak nie była problematyczna dla dobrze wyposażonych ekip. Wraz z deszczem na polanie wyrosły wiaty i zasłony chroniące przed zacinającym deszczem, a miejscem wspólnego spotkania była wiata ogniskowa pod którym czekały ogórki, piwo i chleb ze smalcem. Tak upłynął w rytmie padających kropel wieczór pierwszy

Piątek zapowiadał się deszczowy, ale mimo przeciwności pogodowych silną grupą pod wezwaniem ruszyliśmy na podbój trasy turystycznej. Poruszając się po kratkach roadbooka przemierzaliśmy lasy w poszukiwaniu budowli hydrotechnicznychi. Tym sposobem zobaczyliśmy m.in. elektronie szczytowo pompową Gałąźna Mała, która należy do grupy elektrowni wodnych Słupsk. Wszystkie elektronie są zasilane wodą z rzeki Słupi. Oczywiście przy każdym obiekcie grupa ekspertów dyskutowała nad sposobem działania, wydajnością i innymi technicznymi zagadnieniami. W tej cudownej atmosferze doczekaliśmy się pochmurnego ale bezdeszczowego nieba. Z tą optymistyczną wieścią ruszyliśmy w drogę powrotną by zjeść wędzonego kurczaka  przyrządzonego przez przez gospodarza. Posileni i zmęczeni po całodniowej wycieczce rozpoczęliśmy odpoczynek w postaci wieczornego relaksu przy ognisku, który trwała dla najtwardszych do późnych godzin nocnych.
Na sobotę w planie ALFA był przejazd trasy extream, ale nasze wyzwolone duszne pognały turystycznie nad morze, gdzie w planie było odwiedzenie Łeby. Jednak Łeba jako nadmorska miejscowość średnio nam przypadła do gustu ze względu na ogrom turystów. Aby uniknąć tłumów na chodnikach wynajęliśmy rowerowe gokarty i w ten sposób przemieściliśmy się nad plaże w celu konsumpcji gofrów i innych słodkich przysmaków. Po znudzeniu się cywilizacją ruszyliśmy zobaczyć Jezioro Sarbsko gdzie odkryliśmy cudowny cemping dla surferów.
A, że złapał nas tam deszcz postanowiliśmy przeczekać go w barze przy herbacie. Gdy przestało padać ruszyliśmy dalej by zobaczyć latarnię Stilo, której ciekawość polega na jej konstrukcji. Jako jedyna na całym wybrzeżu jest wykonana ze stali. Całą historię oraz parametry techniczne możecie przeczytać TU. Wraz z kolejnym deszczem ruszyliśmy w drogę powrotną. W Smołdzinie wybraliśmy się na obiadek gdzie zaserwowana została przepyszna zupa szczawiowa, a na drugie smażony ser z opiekanymi ziemniaczkami i sosem czosnkowym. W bazie pogoda nie wystraszyła uczestników i tłumnie wszyscy zasiedli pod wiatą, gdzie cały czas płonęło ognisko. Przed północą nawet się przejaśniło i wyszedł księżyc, który rozochocił małą grupkę do dalszej zabawy.

Niedziela, a może sobota bo sumie z tej chęci i dobrych humorów doczekaliśmy czwartej nad ranem. I jak w piosence czekaliśmy aż sen przyjdzie. Jednak jego ciągle nie było.

Skoro tak, postanowiliśmy przeprowadzić brawurowy szturm na górujący nieopodal Rowokół, na którym znajduje się punkt widokowy. Nie czekając na zachętę wesoła zgraja 6 osób i psa ruszyła na pieszą expedycję. Oczywiście w drodze nie zabrakło chwil wypoczynku, lub zdobywania innych pośrednich celów. Wysiłek i trud został uwieńczony zdobyciem szczytu. Do dziś jednak nie możemy się dowiedzieć dlaczego nikt z obsługi nie czekał na nas przy wieży o 5.30 rano? Jakoś trudno nam to pojąć. Wracając do bazy postanowiliśmy jeszcze odpocząć w Smołdzinie demonstrując nasze zmęczenie leżąc na środku jezdni. W związku z brakiem pojazdów postanowiliśmy ruszyć dalej i tak od siódmej rano znowu siedzieliśmy przed ogniskiem w oczekiwaniu na piekarza, który miał być już o 9.00. Po doczekaniu się zjedliśmy śniadanie i poszliśmy spać. Sen trwał do 12 a wszystko przez to że odbywał się tradycyjny POMIDOR uliczkami Smołdzina. Tym uroczystym akcentem zakończyliśmy oficjalnie zlot BLRMu 2011...

sobota, 14 maja 2011

DNP Carmel Toffee 14.05.2011

Carmel Toffee o już kolejna dla nas impreza z serii Dzieciaki Na Paki. Tym razem jednak z małą odmiana ponieważ akcja była organizowana dla dzieci z domu dziecka w Gościeszynie k/ Wolsztyna. W okolicę przyjechaliśmy już w piątek wieczorem i nocowaliśmy w Nowym Tomyślu u Karola. Cała ekipa zajęła dość dokładnie przydomowy ogródek i wesołym towarzystwie gotowała grochówkę na następny dzień. W sobotni poranek ruszyliśmy do Rakoniewic gdzie był punkt zborny dla wszystkich ekip. Przywitaliśmy się wszyscy, ci którzy potrzebowali uzupełnili paliwo i na komendę od Chimka ruszyliśmy do Gościeszyna.

Gościeszyn przywitał nas bardzo ciekawy pałacykiem, w którym to mieści się dom dziecka. Widać, że lata świetności są już troszkę za nim, ale i tak robi wrażenie wielkością oraz pięknymi terenami zielonymi. Wszystkie LR-y stanęły na środkowym dziedzińcu i tam każdy z kierowców oczekiwał swych pasażerów, którzy mieli z nami przemierzyć busz w ramach raju CT (zbieżność nazw nie jest przypadkowa). Trafiły nam się 3 przemiłe dziewczynki (Basia, Kasia i Sylwia),które usadowiły się w środku. Po otrzymaniu roadbooków dziewczynki otrzymały go w celu zapoznania się z tym co nas czeka,oraz jak się czyta te magiczne krateczki. Załogi zostały wypuszczane w kolejności numerków na RB, więc ruszyliśmy jako trzecia załoga tyle, że od końca.

Czytanie trasy wychodziło zadziwiająco łatwo, choć były miejsca zwątpień. Jak się okazało na mecie nie każdy jechał bez problemów. Na początku trasy spotkaliśmy poszukiwacza skarbów, który wręczył nam nitroglicerynę i poinformował nas by jechać ostrożnie. Na dalszych punktach napotkaliśmy jeszcze poszukiwacza przygód z suszoną wołowiną, murzyńską parę z zadaniem strzelania do balonów z plujki. Dalej przemierzając stepy i lasy dojechaliśmy do Anglików, gdzie zaliczyliśmy nadprogramową trasę toru off-roadowego, który bardzo nam się podoba. Anglicy zrobili nam tatuaże, pokazali dwururkę i serwisem herbaciany. 
Następną atrakcją na trasie było spotkanie z tubylcami, którzy gotowali z białego chłopca zupę. Jako, że byłem jedynym mężczyzną zostałem porwany i skazany na przypalenie. Po przetrwaniu próby ruszyliśmy w dalszą drogę. Na ostanich kilometrach spotkaliśmy jeszcze poszukiwacza diamentów, gdzie czekał nas slalom z zamkniętymi oczami. Na koniec jeszcze wizyta, u ornitologa i pełen gaz na metę bo cała załoga była już bardzo głodna, a tam miała czekać grochówka i grill z mięsiwem. Wpadliśmy na metę, a tam jeszcze pytania o filmy, w których akcja odbywała się w afryce oraz strzelanie z łuku do celu. Po wypełnieniu obowiązków rozsiedliśmy się wygodnie przy stołach i najedliśmy się do syta. Po zaspokojeniu głodu były gry w piłkę nożną, siatkówkę czy słodkie nic nierobienie. Komendant rajdu czyli Chimek po podliczeniu wyników przystąpił do ogłaszania zwycięzców. Miejsce trzecie przypadało dwóm załogom, gdzie ostateczne rozstrzygnięcie było na podstawie wiedzy o Land Roverach(np. jakimi pojazdami odbył się ostatni rajd Camel Trophy? A Wy wiecie!?). 

My zajęliśmy zaszczytne drugie miejsce, które było nagrodą za trud poszukiwania pieczątek oraz dobrze wykonania zadania specjalne. Dzięki wspaniałym dzieciakom czas szybko mijał i zbliżała się godzina powrotu. Na sam koniec zostały jeszcze przekazane dla całego ośrodka zabawki i przydatne przybory biurowe. Po zapakowaniu wszystkiego ruszyliśmy do Gościejewa. Tam jeszcze rzewne pożegnania bo załogi po całym dniu zżyły się dość mocno. Ale wszystko co dobre szybko się kończy :/

Kierowców rajdowych czekała jeszcze zwyczajowa biesiada ogniskowa na terenie bazy namiotowej oddalonej o parę kilometrów od Wolsztyna. Tam spędziliśmy noc pod namiotami, a rano z poranną mżawką zwinęliśmy obóz i po szybkiej herbacie z jakimś czymś na ząb ruszyliśmy w dość długa drogę do Szczecina przez Świebodzin by zobaczyć największy posąg w Polsce :)

czwartek, 12 maja 2011

Warsztat 12.05.2011 (zaciski i panhard)

Po długiej przerwie serwisowej dzięki jeżdżeniu służbowym autem wracam na tor napraw. Disco w związku ze ściąganiem i zbliżającym się terminem przeglądu pojechało do Długiej Gośliny. Zmiana oleju w silniku, filtrów oleju i powietrza i paliwa. Do tego wymiana gum w panhardzie, bo znowu pojawiły się znane już wibracje. Jeszcze kwestia ściągania pozostała do wyjaśnienia. Na test drive nie miało mocnych tendencji ale postanowili sprawdzić co się dzieje. Po demontażu przednich kół było wszystko jasne bo w prawym zacisku skończyły się klocki. Jednak problem był większy niż tylko wymiana. Tłoczki się zapiekły i to one powodowały ściąganie. Klocek zostawał przy tarczy i ściągało.

Ze względu na brak nowych tłoczków, zamontowane zostały nowe zaciski, które zamówiłem już trochę wcześniej. Po podliczeniu wyszło to nawet na plus finansowy. Zacisk sztuka to koszt 480zł (Lucas), czas montażu z odpowietrzeniem 1h (oba) czyli koszt 1000zł. W przypadku regeneracji to 8x40zł tłoczki (rdzewne) lub około 500zł komplet (Inox-ów). Plus 2 zestawy uszczelniaczy po kolejne 100zł za sztukę. Do tego jeszcze około 3-4 godzin pracy przy regeneracji. Wyszło by tylko 200zł mniej, o ile by nie było problemów. Do kompletu jeszcze zestaw nowych klocków na przód i tył... Teraz nawet zaczęły się blokować przednie koła i to na suchym asfalcie. Wcześniej były spowalniacze, teraz są hamulce.

czwartek, 20 stycznia 2011

FUSIBLE (Fuse link) - reaktywacja

Historia moich fusibli zaczęła się podobnie jak przygoda mojego kolegi Artura, stąd też dzięki jego artykułowi i rozmowie Via telphone udało się szybko dokonać reanimacji pacjenta i przywrócenia podstawowych funkcji życiowych. Nadmienię też, że do tematu zabierałem się prawie 2 lata i konieczność mnie zmusiła... do realizacji :)

Jako wprowadzenie opiszę czego się spodziewać i gdzie szukać. Bo zdarzenie losowo wybitnie wredne.\
Dnia wcześniejszego byłem w trasie i przejechaliśmy ponad 300km z czego większość autostradą w tempie słusznym czyli 110-130km/h. Dwa dni później bez słowa ostrzeżenia auto postanowiło nie zareagować na polecenie stacyjki ROZRUCH. Słychać tylko lekkie tyknięcie przekaźnika, brak jednak działania właściwego. Po chwili analizy sytuacji brak jednoznacznego wytłumaczenia Bo podejrzanym był 2 letni akumulator, w którym mogła pękną jakąś płyta wewnątrz.  I tu dzięki Arturrrowi przeprowadziliśmy analizy podobnych przypadków jednak u Arturrra nie było już oryginalnej instalacji bo ktoś już coś próbował uzdrowić:
  • brak rozruchu 
  • brak możliwości podnoszenia i opuszczania szyb 
  • brak oświetlenia interioru
  • brak świateł awaryjnych (przypadek Arturrowy, który u mnie nie występował. Może dlatego, że    fusible w oryginale jeszcze były)
Najprostszą droga jest zweryfikowanie organoleptyczne problemu. Jeżeli wcześniejsze braki występują to zacznij od wyciągnięcia FUSIbli na wierzch.

1. Odpiąć klemę Aku, żeby przypadkiem zwarcia jakiegoś nie wykonać.
2. Wydobywany prezerwatywkę ostrożenie, żeby móc zweryfikować problem. Znajdziesz go między grodzią, a zbiornikiem spryskiwacza.

Często jest przymocowany jeszcze do grodzi i trzeba odkręcić śrubkę. Potem lawirując między zasilaniem pompek spryskiwaczy, a wężykami tych że samych wydobywasz kondoma. Odwijając taśmę i odsłaniasz 4 małe kondonki. Teraz delikatnie macając, naciągając sprawdzasz jak to się trzyma. Jak nie widać to zsuwasz jeden, po drugim i patrzysz co jest. Albo znajdziesz przerwanego, albo mocno zasiedziałego, u mnie było jedno i drugie.


3. Jeśli nie jesteś przygotowany do akcji zmiany to należy oczyścić kabelek, kawałek fusibla i połączyć żeby dojechać do punktu serwisowego... i przygotować się do działania:

ZAKUPY:
Obudowa bezpieczników DUŻYCH jak w Tirach 4szt (cena około 12-13zł za sztukę - np. firma ANALOGIS na zamówienie)


Bezpieczniki - 2 x 40A i 2 x 60A (cena około 2-3zł za sztukę) i po sztuce na zapas w razie W

Kabel stosownej grubości do przedłużenia kabli od fusibli i połączenia z nowymi bezpiecznikami. Ja zastosowałem 6mm2
Puszka na bezpieczniki (cena około 15zł)
Dławiki 5szt (około 1zł za szt.) - wedle uznania
Oczka do łączenia, cyna, termokurcze, taśma izolacyjna...

Pierwszy etap prac należy wykonać poza autem, czyli przygotować puszkę i jej bezpiecznikową zawartość do zamocowania w komorze silnika. Podobnie jak Arturrr postanowiłem zamocować puszkę na nadkolu między zbiornikiem wyrównawczy, a zbiornikiem spryskiwaczy. W wyniku przechodzących w tamtej okolicy przewodów hamulcowych należy wykonać podniesienie o około 25-30mm co jednocześnie będzie służyć nam za odizolowanie puszki od masy samochodu.

Cynujemy końcówki kabli, lutujemy razem z konektorami, zaciskamy i montujemy w obudowie bezpieczników. 4 kable długie będziemy łączyć w miejscu fusibli, a 4 kable krótkie łączymy z oczkami i skręcamy razem z kablem od akumulatora. Na koniec stosownie izolując.


i otrzymujemy wsad do puszki:


Drugi etap prac - zasadniczy


Odłączyć zasilanie z akumulatora!!

Przenosimy całość do auta na nadkole:


Następny etap to przygotowanie do lutowania czyli wg. własnej logiki sparowanie kabli


Za cynować końcówki gdzie kiedyś były fusible i łączyć z nowym kablem. Dla ułatwienia wiązałem oba kable ze sobą srebrzanką i potem całoś lutowałem i zalewałem cyną.


Wcześniej założoną rurkę termokurczliwą zsuwamy i ogrzewamy w celu zaizolowania... i tak z każdym kabelkiem


Każdy kabel jest schowany w peszlu dla lepszej izolacji, i w taki pakiet wpinamy bezpieczniki, zamykamy klapkę i 
podpinamy akumulator...

Dokonujemy sprawdzenia czy wszystko działa, a działać powinno :)

UWAGI KOŃCOWE:
- lutować mocną lutownicą i najlepiej w temperaturach dodatnich - ułatwi to pracę i zagwarantuje dobrą jakość lutów.
- może się przydać w paru momentach dodatkowa para rąk

wtorek, 11 stycznia 2011

Maria AWARIA 10.01.2011

Początek roku był śnieżny i moroźny, tak jak to przystało na prawdziwą zimę. Śniegu nasypało, więc z przełomem roku włączyliśmy się landklinicznie w pomoc fundacji ProEquo, która działa na rzecz zwierzą. Pomogliśmy w dostarczeniu pokarmu i uruchomiliśmy bieżącą wodę z linią naziemną, która dotarła aż dopadoka. 

Po powrocie do Szczecina i nocy odpoczynku o poranku disco zaniemogło. Pierwsza myśl to akumulator bo dziwnie przygasało oświetlenie wnętrza. Przy próbie rozruchu cisza jak makiem zasiał. Próby dalej: światła świecą - mocno i wyraźnie, wentylator umarł, brak opuszczania szyb. Telefon do przyjaciela. Arturrr obstawia, że to fusibe link padł. Więc grzebanie pod zbiornikiem spryskiwacza. Od taśmowanie wiązki i w rękach został jeden kabelek w którym się utleniło połączenie. Ale czy to wszystko? Połączone na szybko i próba, silnika zagadał od strzału. Szybko sobie przypomniałem, że w 2009 roku przed wakacjami chciałem to zrobić na zapas, ale jakoś zabrakło chwili i motywacji. Teraz zostało wszystko wzięte na stół i projekt wszedł w fazę realizacji:

Wiązka została przygotowana jak już wspomniałem w 2009 roku, ale pokrywając się kurzem czekała na swoje 5 minut. Do budowy użyłem 4 gniazd bezpieczników MAXI, kabla podłączeniowego z klemy 10mm2, oraz kabli 6mm2 łączących bezpiecznik z oryginalną instalacją. Do tego trochę oczek w stosownym rozmiarze, koszulki termokurczliwe i peszle. Do tego bezpieczniki MAXI 2x 40A i 2 x 60A





Na nadkole koło zbiornika przyszła puszka elektryczna w wersji hermetycznej. Montaż nastąpił przez dwie warstwy grubego tworzywa, dzięki czemu nie ma możliwości zwarcia się z masą pojazdu na śrubach mocujących skrzynkę. Każde wyjście z puszki jest poprowadzone przez dławiki co zabezpieczy przed przecieraniem się kabli i dostawaniem się wody do wnętrza.
Skoro jest puszka można włączyć nową instalację w starą.




Kable zostały ze sobą polutowane oraz pokryte folią termokurczliwą, a na to przyszedł peszsel, który zabezpieczy przed przecieraniem się kabli o metalowe elementy pod maską.










Główny kabel przykręcony do klemy, wychodzące kable polutowane z oryginalną instalacją i zabezpieczone, bezpieczniki wpięte i próba wypadała pozytywnie. Więc nic innego tylko zamykać puszkę i maskę. Teraz tylko się cieszyć znowu sprawną i bezpieczną instalacją.








Szczegóły możecie poczytać w artykule na LandKlinice [DI' 94] FUSIBLE - reaktywacja